„W 20 godzin dookoła Mediolanu”

[ngg_images source=”galleries” container_ids=”52″ display_type=”photocrati-nextgen_basic_thumbnails” override_thumbnail_settings=”0″ thumbnail_width=”240″ thumbnail_height=”160″ thumbnail_crop=”1″ images_per_page=”20″ number_of_columns=”0″ ajax_pagination=”0″ show_all_in_lightbox=”0″ use_imagebrowser_effect=”0″ show_slideshow_link=”0″ slideshow_link_text=”[Pokaz zdjęć]” order_by=”sortorder” order_direction=”ASC” returns=”included” maximum_entity_count=”500″]

Termin wyjazdu zaplanowaliśmy sobie na połowę marca. Kierunkiem, który konkurował z Mediolanem był Sztokholm, jednak stwierdzaliśmy, że wolimy połazić sobie w cieplejszym klimacie, więc szwedzka stolica musi jeszcze trochę poczekać. Tak więc zakupiliśmy bilety i wyruszyliśmy.

Do miasta dojechaliśmy około godziny 17 i natychmiast po wyjściu z busa zakupiliśmy 2 dniowy bilet uprawniający do korzystania z komunikacji miejskiej (jest to jedna z najważniejszych spraw, które trzeba załatwić od razu po przybyciu). Skoro już zaopatrzyliśmy się w przepustkę uprawniającą Nas do bezstresowego poruszania się po tej metropolii, to czas zrzucić bagaże. Wpakowaliśmy się więc w metro i krótkim przestudiowaniu mapy, dotarliśmy na San Siro, gdzie miało czekać na nas miejsce noclegowe. By było szybciej zaraz po wyjściu z metra, ominęliśmy nagabywaczy wciskających kolorowe koraliki (na tych szczególnie trzeba uważać, bo gdy już zawiążą coś na rękę, to już nie odpuszczą dopóki nie dostaną kilku euro) i wsiedliśmy do autobusu, by przejechać jeszcze 3 przystanki, tak jak poinformował nas wcześniej Hotel. I tu nastąpiło pierwsze zaskoczenie. Po wyjściu z pojazdu okazało się, że autobusy zatrzymują się tutaj tylko na życzenie i zamiast 3, przejechaliśmy 5 przystanków (tak więc jak będziecie korzystać z autobusów to pamiętajcie, że trzeba zadzwonić by wysiąść). Jednak w końcu odnaleźliśmy miejsce noclegowe i po lekkim odświeżeniu, pojechaliśmy zobaczyć centrum Mediolanu nocą.

Po dotarciu na plac centralny zaniemówiliśmy. Wieczorna pora, mogło by się wydawać że ludzi powinno być mniej. Nic bardziej mylnego, miejsce to niczym światło przyciągające owady, przyciąga swoim przepychem tysiące turystów z każdego zakątka świata. Niesamowite wrażenie monumentalnych budowli – katedry DUOMO i Galleria Vittorio Emanuele, potęgowane jest przez rewelacyjnie dobrane oświetlenie. Uwierzcie mi naprawdę warto zobaczyć to miejsce, gdy już słońce zajdzie za horyzont. Tak zauroczeni pospacerowaliśmy 2 godzinki po okolicy. Nacieszyliśmy oczy widokami, a kubki smakowe jednymi z najsmaczniejszych lodów zakupionych w podobno najlepszej lodziarni w mieście. Po czym stwierdziliśmy, że czas odpocząć, bo kolejny dzień będzie bardzo intensywny.

Nastał ranek. Po wypiciu kawy i zjedzeniu pożywnego śniadania, byliśmy już gotowi na podbój Mediolanu. Jako, że była dość wczesna pora, wyruszyliśmy zobaczyć pierwszą atrakcję, którą bez wątpienia jest kaplica czaszek znajdująca się kościele św. Bernarda. Już wchodząc do metra można było zauważyć, że coś chyba będzie się działo w centrum, a po wyjściu ze stacji, konsternacja. Gigantyczna masa ludzi z doczepionymi plastronami podążała w tym samym kierunku. Jak się później okazało, spod katedry akurat w tym dniu startował maraton. Po przebiciu się przez tą masę ludzką dotarliśmy w końcu do kościoła San Bernardino alle Ossa. Na miejscu okazało się jednak, że niestety w niedzielę zwiedzać kaplicy czaszek nie można, tak więc lekko rozdrażnieni powędrowaliśmy do katedry Duomo. Po wystaniu swojego w kolejce (warto być o wczesnej porze, bo po naszym wyjściu z katedry kolejka wydłużyła się kilkukrotnie) i przeskanowaniu przez żołnierzy czy czasami nie posiadamy substancji niebezpiecznych, weszliśmy do katedry. Tam zobaczyliśmy co jest pod nią, co jest w środku, co jest na dachu i dodatkowo, co jeszcze za skarby przechowywane są w muzeum, a możecie mi wierzyć jest tego ogromna ilość.

Po zwiedzeniu każdego zakamarka Duomo wyruszyliśmy w stronę zamku Sforzów. Spokojnie, na pieszo, wszak nikt nas przecież nie pogania. Na sam zamek nie wchodziliśmy, po prostu nie mieliśmy tego zaplanowane, tylko po wejściu na dziedziniec i zobaczeniu zarysu zamku udaliśmy się na krótki odpoczynek po parku. Tam ogrzewani ciepłymi promieniami wiosennego słońca, rozmasowaliśmy obolałe stopy i posililiśmy się lekko przed dalszym etapem spaceru, którym było dotarcie do Muzeum Nauki (Museo nazionale della Scienza e della Tecnologia „Leonardo da Vinci). Tam spędziliśmy bez mała prawie 4 godziny i po wyjściu w końcu natrafiliśmy na pierwszy sklep spożywczy. Zapytacie się pewnie dlaczego o tym wspominam – Sklep znalazł i się cieszy, no dziwak jakiś! Możecie mi wierzyć lub nie, ale tam znaleźć sklep, gdzie kupicie coś do jedzenia, czy uzupełnicie zapas wody, to nie jest taka prosta sprawa, jak by się mogło wydawać. Zresztą sam nie wierzyłem koledze, który dwa tygodnie wcześniej mówił mi, że znalezienie sklepu z produktami spożywczymi zakrawa o cud. Dlatego jeżeli jak już będziecie na miejscu i przypadkowo zobaczycie jakiś supermarket, to bez wahania uzupełniajcie braki w plecaku, bo kolejnego już możecie nie znaleźć.

No dobra plecak uzupełniony i teraz pytanie do mojego przewodnika – To co tam mamy dalej na liście? – żona spojrzała w swoje notatki i wskazała kierunek – Nasz cel to dzielnica Brera. Brera jest to jedno z tych miejsc, które będąc w Mediolanie obowiązkowo trzeba zobaczyć. Dawniejsza dzielnica artystów i cyganów, dzisiaj przyciąga turystów kolorowymi butikami, antykwariatami i zabytkami. To właśnie tam znajduje się Pinoteca di Brera, w której można nacieszyć oczy obrazami znanych i cenionych artystów. To także tam znajduje się Akademia Sztuk Pięknych, oraz ogród botaniczny po którym za darmo można pospacerować pośród pięknie utrzymanych roślin. Jednak to nie wspomniane wyżej atrakcje były naszym celem. Dzielnica ta słynie jeszcze z jednej rzeczy, mianowicie w każdą niedzielę na jej wąskich uliczkach wystawiane są stragany i urządzany jest jeden z największych pchlich targów, gdzie lokalni sprzedawcy wystawiają wszystko to co ma jakąś wartość i to właśnie tam spędziliśmy kolejne godziny. Czego tam nie ma? Jest i tandetnie i luksusowo. Jest i troszkę staroci, ale też można znaleźć rzeczy nowiusieńkie. Po prostu raj dla zakupoholika.

Zbliżała się godzina 17.00, w brzuchu zaczęło potężnie burczeć, a nogi zaczęły palić niemiłosiernie. Buty jak by zmieniły swoją strukturę na betonową i to właśnie był znak, że czas udać się do kolejnej dzielnicy. Tym razem już zmuszeni byliśmy do skorzystania z metra, które zawiozło nas do dzielnicy Navigllio. Jest to kolejne miejsce które koniecznie trzeba zobaczyć będąc w tym wspaniałym mieście. Nie na darmo to miejsce jest nazywane małą Wenecją, bo głównym elementem otoczenia, wokół którego skupiony jest cały ruch, jest kanał Naviglio Grande.

Jak wspomniałem dotarliśmy tam po godzinie 17.00 i radzę Wam, jak będziecie kiedyś zwiedzać Mediolan, by to właśnie o tej porze do tej dzielnicy trafić. Powód jest prozaiczny. O godzinie 17:00 knajpki umiejscowione przy kanale uruchamiają usługę popularnie zwaną Aperitivo, czyli w cenie zakupionego drinka bądź piwa, otrzymujemy możliwość nieograniczonego korzystania z suto zastawionego bufetu. Tam przez nikogo niepokojeni, odpoczęliśmy, najedliśmy się
i zaplanowaliśmy kolejny dzień.

Poniedziałek w większości spędziliśmy w Bergamo, jednak mieliśmy zaplanowane jeszcze jedną rzecz w Mediolanie, której grzechem by było nie zobaczyć. Szczególnie zainteresowane powinny być teraz Panie, bo poniedziałkowe popołudnie spędziliśmy na ulicy Via Monte Napoleone. Cóż takiego ciekawego tam się znajduje? To właśnie tam znajdziecie koszmar każdego faceta – butiki znanych projektantów. Już po samej ulicy i osobach spacerujących po chodnikach, obwieszonych torbami z nadrukowanymi logo znanych marek, widać o co tutaj chodzi. Tutaj wydaje się pieniądze i to nie małe. Z moich obserwacji wynika, że czym dziwniej tym drożej. Temperatura 25 stopni nie jest ważna, ważne ze futro zapięte po szyję znakomicie prezentuje się w zestawieniu z spodniami rurkami, poszarpanymi przez parę wściekłych bullterrierów. Zresztą co tu dużo mówić, zauważyliśmy, że w tym roku bardzo modne są rozczłapane buty z przydepniętą piętą, które z wystawy sklepowej straszyły ceną sięgającą 2000 euro. Po przyjeździe do domu sprawdziłem moje stare trampki, które swoje ostatnie dni spędzają jako właśnie takie kapciobuty, służące do szybkiego założenia i wyniesienia śmieci. No cóż, wyszło na to, że poruszam się po działce ubrany niczym dyktator mody. Zmęczeni tym maratonem skończyliśmy po raz kolejny dzień w dzielnicy Naviglio i najedzeni udaliśmy się na zasłużony odpoczynek. W końcu już jutro czekała na nas droga powrotna do Chojnic.

Michał Baranowski

Więcej na stronie internetowej: https://www.naszeszlaki.pl/

przez Jacek

Reklama

pompy ciepła chojnice

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.